Od dawna oglądam z zachwytem ręcznie farbowane włóczki. Oglądam i sobie wzdycham, bo jednak ceny są dość odstraszające. Do tego rozsądek podpowiada: "patrz babo na te wszystkie kartony w piwnicy z włóczkami po przodkach! Najpierw je przerób, a potem kasę wydawaj!!!". Ale jak zwykle jest jakieś ale :) Te stare wełny to jednak kolory mają dość marne, a i wełna dawniej była zdecydowanie bardziej gryząca! Tak więc, jak tylko nadarzyła się okazja pod postacią rocznicy ślubu, to podsunęłam mojemu M rachunek z Zagrody do zapłaty :D
Oprócz cudnej turkusowej włóczki na chustę dla mnie, dołożyłam jeszcze wełenkę dla Młodej Skrzetuskiej na czapę :) Tatuś nie protestował!
Włóczki są cudnie mięciutkie i mają fantastyczne kolory. Jedynie cena powstrzymała mnie przed dokonaniem większych zakupów, bo jednak prawie 60zł za motek powoduje głośny syk węża w mojej kieszeni!
Sprytnie. Ja bym chciała Cheroleta Chevelle z 64 ;P myślisz, że to przejdzie?
OdpowiedzUsuńNie zaszkodzi spróbować :D
UsuńDobry pomysł, nasza rocznica już niedługo :))) Włóczki przepiękne!
OdpowiedzUsuńpiękne włóczki :)
OdpowiedzUsuńOj mam i ja zapasy, ale jak widzę takie cuda to nie mogę się powstrzymać !!!
OdpowiedzUsuń